piątek, 12 listopada 2010

Makaron z rodzynkami i orzechami

Skończyłam niedawno czytać najnowszą powieść Browna "Zaginiony symbol" i przyznam, że mam mieszane uczucia. Kolejna opowieść autora pisana na jedno kopyto: jest zły gość, który chce władzy/mądrości/pieniędzy, są zagadki (tu masoni, piramida i boskość w tle) i jest znany nam wszystkim profesor Langdon. Główny bohater jest jednak taki dupowaty, że aż ręce opadają. Zagadki, z którymi ma do czynienia nie są specjalnie trudne, i czasem z niecierpliwością czekałam, że wpadnie na ich rozwiązanie. Wolę książki, które zaskakują czytelnika, wodzą go za nos. Na plus zapisuję, że Brown potrafi pisać lekko i sprawić, że akcja toczy się wartko, jednakże trudno mi zrozumieć, że opisana historia rozgrywa się na przestrzeni kilku godzin. Nagłe zwroty akcji, zagrożenie życia, mroczne masońskie zagadki, wybuchy, pościgi, wykończyły by niejednego normalnego człowieka, ale nie bohaterów;) 

Przepis pochodzi z jakiegoś starego dodatku, o fascynującym tytule: "Kuchnia kawalerska", który podarowałam wieki temu Mr.T, z nadzieją, że zrozumie aluzje. Nie zrozumiał, a dodatek pokrył się wielką warstwą kurzu;) 
Składniki:  
25 dag makaronu
4 łyżki masła
10 dag rodzynek
7 dag orzechów włoskich
2 serki homogenizowane waniliowe
Łyżka margaryny (dałam masło)
2 łyżki bułki tartej

Rodzynki moczymy 20 minut w ciepłej wodzie.
Makaron gotujemy, odcedzamy i mieszamy z 3 łyżkami masła.
Orzechy grubo siekamy.
Rodzynki i orzechy dodajemy do makaronu i mieszamy.
Naczynie żaroodporne smarujemy margaryną (masłem) i posypujemy bułką tartą, wykładamy makaron i posypujemy go resztą bułki tartej, na wierzch kładziemy łyżkę masła.
Zapiekamy 20 min w 190 st.C.
Po wyjęciu z piekarnika, makaron smarujemy serkami waniliowymi.

Smacznego!

5 komentarzy:

  1. O, wlasnie czytam! Poki co mam dokladnie takie same wrazenia! :) Troche to na jedno kopyto wszystko! :)
    Skad taki oryginalny tytul bloga? Juz mialam zapytac z 5x i zawsze zapominalam :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasia: podobnie pisze Masterton:/ Też dość schematycznie. Lubię książki Browna, ale w tej akurat lekko przynudza;) Nemi to skrócona wersja imienia, jakim się posługiwałam w pięknych czasach RPG-ów(kości, karty, przygody z elfami i wampirami w roli głównej;), a habibi, oznacza (z języka arabskiego) kochanie;) I tak jakoś zostało;)

    Asieja: chyba żeby mężczyzn skłonić do gotowania, ale (jak widać) z marnym skutkiem;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A, ja wiem, co znaczy:):):) Mam zywe zrodlo tegoz jezyka dostepne non-stop w domu:):):) Myslalam, ze Ty tez - biedna uciskana:):):) A Browna mecze. Jestem rozczarowana, bo -jak pisalas - wielu rzeczy domyslilam sie duzo wczesniej i tylko kartkowalam ksiazke do przodu z mysla 'dowiedzial sie juz, czy nie?' Pozdrowienia! A, chlebka gratuluje! nie jest to taka ciezka sprawa, jak sie zdaje, co? :):):)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasiu dziękuję;) Od kilku dni próbuję dodać komentarze na Twoim blogu i jakoś nie daję rady:( Ale będę próbowała do skutku, aż wreszcie rozgryzę co robię nie tak;)

    OdpowiedzUsuń